*Dzień 4* Teren prywatny
Dzisiejsze czasy ssą. Serio, kto by pomyślał, że doczekamy
się takiego dupkowactwa połączonego z totalnym brakiem poszanowania własności
prywatnej.
Nie przeczę, wśród nas też zdarzają się prawdziwe kutafony,
ale nie aż tyle, ile jest wśród ludzi. Pewnie dlatego, że nas jest mniej. Jakie
dziesięć tysięcy raz mniej.
Obudziłem się w swojej jaskini. Znalazłem ją kiedyś na
całkowitym odludziu. Nie była za mała ani za duża. Była po prostu w sam raz. No
i spokój wokoło, rzecz jasna. Rozciągnąłem po kolei wszystkie łapy i
wyczłapałem z pieczary. Potem odetchnąłem głęboko i… jak nie kichnąłem! Mam
niestety uczulenie na pyłki – upierdliwa sprawa. Dobrze jednak, że szybko poderwał
łeb i nie przypaliłem swojej polanki. Następnie to już tylko rozciągnąłem ogon
i rozpostarłem skrzydła. O tak, uwielbiam zaraz po pobudce zażyć trochę ruchu i
posiedzieć potem na słoneczku.
Jak już mówiłem wcześniej, wśród smoków też jest parę
kretynów. Najczęściej tacy porywają księżniczki z pałaców, znęcają się nad
orszakami rycerzy, czy też puszczają z dymem wioski. A wszystko to dla czystego
fanu.
Ja akurat lubię ciszę i spokój. Nie mógłbym słuchać całymi
dniami wrzasków podpalanach ludzi i uczestniczyć w całej tej rzezi. Żeby jednak
spędzać produktywnie czas postanowiłem zająć się ekologią. No, na razie mam
tylko polankę przed domem, ale lepsze to niż nic. Trawa jednak, którą się
zajmuję, jest najładniejsza w całej okolicy. Wiecie dlaczego? Po prostu nie pozwalam
jej deptać byle komu, a ja sam uważam, gdzie i jak często stawiam łapy. Wiecie
co z tego mam? Dostaję to bajeczne uczucie, kiedy mogę się na niej położyć i
pospać. Z całego smoczego serca polecam!
Ogólnie bycie smokiem ma wiele zalet. Jesteś silny, masz
twardy naturalny pancerz i ziejesz ogniem. No i jesteś wielki. A wielkim mało
kto kiedy podskakuje.
Raz na jakiś czas zdarza się jednak, że zbierze się
kilkanaście takich rycerzyków i jadą ci obić pysk. Tak zupełnie bez powodu.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że myślą, że tym razem uda im się ciebie
zabić.
Leżałem sobie na trawce i już powoli zasypiałem, kiedy
usłyszałem w oddali szczęk stali i tętent koni. Podniosłem łeb i czekałem.
Znowu przyjeżdżały chłopaki z miasta z innym chłopakami z miasta… Już drugi raz
w tym tygodniu…
Jestem pacyfistą i każdą sprzeczkę staram się rozwiązać
rozmową bez niepotrzebnego rozlewu krwi. Kiedy jednak dajesz jasno do
zrozumienia, że twój teren jest terenem prywatnym i nie wolno nikomu tu
wchodzić, to można zapomnieć o niektórych zasadach. Zwłaszcza kiedy widzisz
zakute łby wjeżdżające ci po raz kolejny na łączkę.
Tego poranka przyjechał jakiś gość z całym orszakiem i
chciał rozwiązać sprawę honorowo. Zsiadł z konia, wyciągnął miecz i zaczął iść
w moim kierunku, zadeptując przy okazji brutalnie najładniejsze kępki trawy.
Coś tam pokrzyczał, ale nic nie zrozumiałem przez ten hełm.
Machał tylko tą swoją wykałaczką, więc po prostu podniosłem łapę i od
niechcenia mu wygarnąłem. Poleciał taką piękną parabolą, ale straciłem go z
oczu, bo w dole usłyszałem krzyki jego chłopaków z miasta. Zaraz poleciały we
mnie strzały, więc tylko uderzyłem drugą łapą w ziemię i zaryczałem. Nie minęło
kilka chwil, jak uciekli, gdzie pieprz rośnie.
Szczerze nienawidziłem siebie w takich chwilach, bo jednak
staram się żyć pokojowo, ale jeszcze mocniej nienawidzę gości zlewających sobie
tabliczki o terenie prywatnym i zakazie deptania trawnika.
Komentarze
Prześlij komentarz