*Dzień 11* Rytuał

Księżyc był nareszcie w pełni. Mogli zacząć rytuał.
Trzy zakapturzone postacie ubrane w czarne, długie płaszcze siedziały na podłodze wynajętego specjalnie na ten dzień mieszkania. Planowali to od miesiąca – każdego dnia organizowali niezbędne przedmioty, by móc dzisiaj dopiąć wszystko na ostatni guzik. Tę noc miał zapamiętać każdy śmiertelnik.
Pierwsza postać nakreśliła na starych deskach pokoju okrąg i oddała kredę drugiemu uczestnikowi. Ten zaś przyłożył kredę i jednym ruchem nakreślił wewnątrz okręgu kilka kresek, szepcząc przy tym łacińskie zdania. Kiedy pentagram został namalowany, do dalszej części przystąpiła postać trzecia. Na każdym końcu ramienia symbolu ustawiła wysoką, czarną świecę. Wyjęła zapałkę, potarła o draskę, i jasny płomień rozbłysnął silnie wśród zapachu siarki. Postać przy pomocy jednej tylko zapałki rozpaliła wszystkie pięć świec. Przy ostatnich dwóch poparzyła sobie palce. Nie chciała wyciągać kolejnej zapałki, by go nie urazić. Niech Pan Ciemności widzi, że jego wyznawca dla niego cierpi.
Postacie stanęły wokoło pentagramu. Zakapturzony, który na początku nakreślił okrąg, zdjął z niskiej szafki książkę i otworzył ją na zaznaczonej czarnym, grubym paskiem stronie. Wszyscy trzej wyciągnęli prawą rękę w stronę symbolu i powtarzali za czytającym łacińskie frazy.
Po każdym zdaniu, postać rozpalająca świece, odpalała od każdej z nich inny rodzaj ziela. Zaczęła od ruty. Następnie zapaliła bylicę, werbenę i krwawnik. Ostatnim zielem było czarcie żebro.
Dym z ułożonych po środku ziół płynął w górę jasnym, mlecznym wężem, który rozpraszał się o sufit i zaczął go zakrywać. Wyznawcy lekko kiwali się na boki, lecz wciąż byli świadomi. To pieśń prowadzącego wprawiała ich w trans.
Nagle pieśń ustała. Czekali.
Stukanie wskazówki sekundowej zegara wypełniało ciszę. Jednostajne tykanie z każdą sekundą zapełniało pokój napięciem, które lada moment musiało ustąpić. Jedna z postaci liczyła w myślach kolejne głośnie przesunięcia wskazówki i gdy doliczyła minuty i sześciu sekund, zaczęło się.
A trwało to krótko. Coś stuknęło o szybę.
Zakapturzone postacie zwróciły nagle głowy w kierunku okna. Popatrzeli po sobie nerwowo. Dwoje z nich dało znać ręką prowadzącemu rytuał, by sprawdził to. Ten przełknął głośno ślinę i zaczął powoli iść. Trzymając się blisko ściany, podszedł do ramy okiennej i wychylił ostrożnie głowę.
Na zewnętrznym parapecie, sztywny jak diabli leżał na plecach nietoperz, którego głowa przekrzywiła się nienaturalnie w jedną stronę. Pan Ciemności złamał kark. Nie żył.

Komentarze