*Dzień 30* Początek
Gdyby jakiś człowiek trafił pierwszy raz do Runy, z całą
pewnością po opuszczeniu jej, zapomniałby o tym mieście. Miasteczko po prostu w
niczym się nie wyróżniało. No, chyba że mogłoby wyróżniać się monotonią domów
na tle innych mieścin – w tym Runa, mogłaby zostać najbardziej
charakterystycznym miastem. Kto jednak o zdrowych zmysłach wymyśliłby taką
kategorię?
Do niczym się niewyróżniającej tawerny przybył podróżnik.
Siedziałem akurat przy ladzie i sączyłem od przybycia i wyjścia chyba
dziesięciu facetów swoje piwo. Nie smakowało mi za cholerę, ale mimo to piłem.
Tawerna miała zasadę: jeśli ci nie smakuje i otwarcie to pokazujesz, lepiej
żebyś nie przychodził tu drugi raz, bo będziesz miał plwocinę w napoju i nawet
się nie spostrzeżesz. Sami rozumiecie – nie warto było ryzykować, zwłaszcza że
była to jedyna tutaj tawerna.
Czasem się zdarzało, że jakiś szalony, bo kto chciałby
kierować swoje kroki tutaj, podróżnik zachodził do gospody. Budził wtedy
naprawdę niemałe zamieszanie wśród przesiadujących. Ten, co przyszedł dzisiaj,
ubrany był w szary, podarty płaszcz podróżny, o stół oparł długą sękatą laskę i
wziął najmocniejszy trunek, jaki karczmarz miał znaleźć. Pił i nawet się nie
krzywił.
Wokół włóczykija zebrała się gromada podchmielonych już
jegomości. No, było tam może kilka twarzy, które trzymały się dzielnie, ale większość
miała już czerwone mordy i błędny wzrok. Ja sam zostałem na swoim miejscu,
jednak obróciłem się bokiem, żeby lepiej słyszeć opowieść.
W Runie żyłem od urodzenia, czyli już prawie dwadzieścia
lat. Za bardzo się z niej nie wychylałem, no bo co? Wszystko i wszędzie było
blisko. Dosłownie.
Z drugiej jednak strony czułem gdzieś tam pragnienie, by
wyjechać z stąd i zwiedzić choć trochę świata. Ale jak zacząć, zadawałem sobie wtedy
pytanie, na które nigdy nie udało mi się odpowiedzieć. To była istna męczarnia.
Byłem w takich chwilach rozdarty pomiędzy wygodą a chęcią przeżycia czegoś
więcej. Chciałem przeżyć przygodę. Naprawdę. Coś jednak trzymało mnie wciąż
przykutego do tego miejsca; jakiś niewidzialny łańcuch, niewidzialna ściana nie
pozwalała wyjrzeć dalej.
Podróżnik zaczął swoją opowieść. Mówił o dalekich krajach,
których mieszkańcy są czerwoni; rozprawiał o przedziwnych stworzeniach,
przypominających połączenie ludzi i ryb, żyjących w głębokich morzach na
zachodnich rubieżach; opowiadał o dniu, kiedy po raz pierwszy w swoim życiu był
dalej za granicą znanego świata.
Wszyscy go słuchali; nawet ci najmniej zainteresowani z
początku, po pewnym czasie odwracali wzrok w jego kierunku. W całej gospodzie
brzmiał tylko jego spokojny, zachrypnięty głos, którym czarował wyobraźnię
zebranych. I w pewnej chwili nastała cisza. Wszyscy obudzili się ze snu o
nieznanych krajach, kulturach i ludziach.
– Koniec? – Spytał jakiś świecący na twarzy, trochę przy
kości, gość. – Opowiedz coś jeszcze, no dalej!
– To już koniec – odparł na to podróżnik swoim zmęczonym głosem.
Wziął łyk. Wszyscy czekali. – Opowiedziałem wam wszystko o swojej ostatniej
wyprawie. Niedługo ruszam dalej, ale najpierw chcę odpocząć. Pewnie wrócę tu
kiedyś, żeby opowiedzieć kolejne rzeczy o świecie, ale teraz? Nie. Teraz
potrzebuję wytchnienia. Bardzo długiego wytchnienia …
Powiedział to, wstał od stołu zostawiwszy zapłatę, i
wyszedł, pozostawiając zdumionych ludzi.
Wróciłem do domu. Do miejsca, gdzie wychowałem się od samego
początku. Znałem tu każdy kąt, każdą deskę, każde skrzypnięcie. Kiedy w końcu
byłem w łóżku i patrzyłem na sufit, nie mogłem zasnąć. Wciąż przypominałem
sobie i wyobrażałem przygody obieżyświata. Sam nie wiem, czy chciałem być jak
on – nie posiadać własnego azylu, mieć tylko to, co upchnie się do torby, żyć z
dnia na dzień i… Czerpać z tego radość?
Sam nie wiem, kiedy zasnąłem i czy w ogóle zasnąłem. Poranne
promienie słońca po prostu wpadły do pokoju i przegnały resztki czy też może
zaczątki snu.
A ja miałem plan.
Komentarze
Prześlij komentarz