*Dzień 23* Mareczek
Mareczek dyszał. To po męczącym biegu, którego nawet się nie
spodziewał. Musiał pobiec na strych domu, by schować się przez szukającym go
wzrokiem. Oby nikt go tu nie znalazł. W przeciwnym wypadku byłby to koniec…
Kiedy wbiegł tu, zamknął za sobą klapę i tym samym wszystko
utonęło w mroku. Płaska smuga światła wciskała się między zabite deskami okno i
trochę rozrzedzała wszechogarniającą ciemność. Pyłki kurzu wirowały w niej.
Było tu tak cicho, jak gdyby czas stanął w miejscu.
Mareczek wcisnął się między stojące pod ścianą skrzynie,
skurczył się jak mógł i zaczął nasłuchiwać. Ten ktoś krzątał się w korytarzu.
Głośne stąpanie odbijało się silnie pod deskami strychu.
Kroki ucichły. Mareczek wstrzymał oddech.
Skrzypnięcie klapy. Docisnął się jeszcze bardziej do ściany,
ale wiedział, że na niewiele się to zda.
Drabina uderzyła o podłogę na korytarzu i załomotała. Zaczęto
się po niej wspinać.
Zimny pot zaczął skraplać się na czole chłopca. Strach przed
odkryciem odebrał mu oddech. Serce łomotało tak mocno, że mógłby przysiąc, iż
zaraz wyrwie mu się z piersi.
Deski skrzypiały coraz bliżej. Poszukujący zbliżał się.
Mareczek zacisnął silnie powieki, jakby chciał wierzyć, że dzięki temu stanie
się niewidzialny.
Poczuł i usłyszał jego oddech, który zawisł nad nim jak miecz.
Otworzył wolno oczy. Spojrzał w górę.
– Trzy do zera – powiedział brodaty mężczyzna w okularach,
uśmiechając się pobłażliwie. – Gramy dalej?
– Znudziła mi się już zabawa w chowanego, tato.
Komentarze
Prześlij komentarz